Na pustyni, gdy wyprawa umierała z pragnienia postanowiła umrzeć przy Kalim. Henryk Linde - Szwajcar, syn kupca z Zurychu handlującego jedwabiem - Staś natknął się na niego w puszczy. Kształcił się na inżyniera, jednak pasjonowały go podróże, więc po odziedziczeniu fortuny wyprawił się do Egiptu.
W Pustyni i w Puszczy - Quiz. Home. Features. Contact. Price Plans. Log In. Language. 1) co staś dostał w prezencie na Boże Narodzenie a) sztucer angielski b) Karabin maszynowy c) kota sabe d) słonia e) strzelbę Arabską 2) jakiej rasy był pies Nel a) Mustif b) Mastiff c) Jamnik d) Bernardyn e) Pitbull f) Redbull 3) jak miał na imię
Samotna wędrówka przez Afrykę. Fran Sandham Wydawnictwo: Świat Książki literatura podróżnicza. 320 str. 5 godz. 20 min. Szczegóły. Kup książkę. Bez zaplecza, zabezpieczeń i ubezpieczeń. Bez organizatorów wyprawy, tragarzy i funduszy. Bez ekipy filmowej i bez dziennikarzy. Bez kłopotów, bez wiwatujących tłumów.
Słonawe jego wody poczynały lśnić złotem i drgać odblaskami pawich piór. Po arabskim brzegu ciągnęła się, jak okiem sięgnąć, płowa piaszczysta pustynia — głucha, złowroga, martwa. Między szklanym, jakby obumarłym niebem a bezmiarem pomarszczonych piasków nie było śladu żywej istoty.
Henryk Sienkiewicz. w pustyni i w puszczy. powieść w odcinkach, czyli XX wieczny serial. Pan Henryk Sienkiewicz najpierw odbył podróż szlakiem wytyczonym przez Towarzystwo Cooka a następnie tymi samymi ścieżkami poprowadził swoich młodych bohaterów. Dokładnie kilkanaście lat później zaczął pisać powieść w odcinkach dla
Vay Tiền Nhanh Chỉ Cần Cmnd.
Głównym wątkiem jest porwanie Stasia i Nel, ich wędrówka przez pustynie, a następnie po uwolnieniu się podróż przez Afrykę środkową z okolic Faszody do Mombassa. Ich przygoda rozpoczyna się z chwilą porwania przez Arabów. Przemierzają wraz z nimi niebezpieczną pustynię, są świadkami burzy piaskowej, stają przed obliczem proroka Mahdiego, a następnie wyruszają do Faszody. Następnie po zabiciu porywaczy udają się ba południe środkowej Afryki w poszukiwaniu ocalenia. Docierają w końcu w pobliże Kilimandżaro, gdzie zostają uratowani przez znajomych oficerów. Podczas wędrówki spotyka ich w Afryce wiele niebezpiecznych przygód. Poznają kulturę i zwyczaje mieszkańców, a także stają oko w oko z egzotyczną przyrodą. Istotnym wątkiem jest motyw powstania Mahdiego, które przez autora zostało jednoznacznie krytycznie potraktowane. Mahdi pochodził z beduińskiego klanu Baggara. Od młodości interesował się kwestiami religijnymi, a w końcu został wędrownym kaznodzieją, głoszącym wśród sudańskich plemion słowo Allaha. Był przywódcą powstania sudańskiego, które wybuchło w 1881 roku. Ogłosił, że Bóg powierzył mu oczyszczenie islamu. W Sudanie zdobył bardzo wielu zwolenników. W 1885 roku zdobył miasto Chartum i pokonał generała Gordona. Faworyzował swych krewnych, inni zaś na jego terytorium cierpieli głód. Wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Otaczał się liczną strażą, która broniła do niego dostępu, nieraz używając korbaczy. Pokazywał się publicznie wiernym podczas porannych modlitw. Staś po raz pierwszy widząc proroka zauważył, że był to człowiek w średnim wieku dziwnie otyły, jakby rozpuchnięty, i prawie czarny. Dostrzegł, że twarz jego była tatuowana. W jednym uchu nosił dużą obrączkę z kości słoniowej. Przybrany był w białą dżiubę i białą krymkę na głowie, a nogi miał bose. W ubiorze jego nie było najmniejszego zbytku. Tylko chwilami wiatr przynosił od niego mocny zapach sandałowy. Miał kilka żon. Niezależnie od nastroju uśmiechał się z pobłażaniem. Mimo butnej postawy Stasia nie skazał go na śmierć. Chciał być znany ze swego miłosierdzia, więc nakazał odesłanie dzieci do Smaina, do Faszody. Pod koniec powieści dowiadujemy się o śmierci tego religijnego przywódcy. Można również wyróżnić wątki poboczne. Jednym z nich jest wątek Kalego. Bohater to młody przedstawiciel plemienia Wa-himów. Jego ojciec Fumba jest królem. Kali został porwany do niewoli przez derwiszów i odtąd musiał służyć Arabom. Zostaje niewolnikiem Gebhra, który postępuje z nim okrutnie. Po zabiciu porywaczy Staś daje mu wolność. Obawia się jego ucieczki, jednak Czarnoskóry do końca pozostaje wierny „wielkiemu białemu panu i małej bibi”. Pomógł im głównie, gdy dotarli do krainy jego ojca – porozumiewał się z plemionami, zapewniając karawanie bezpieczeństwo. Po śmierci ojca – Fumby – został wybrany na przywódcę Wa-himów. Postanowił jednak towarzyszyć Stasiowi i Nel w dalszej drodze nad ocean. Lubił się przechwalać i robić wrażenie na swych współplemieńcach. Dzięki Stasiowi przyjął jednak chrzest i uważał, że ma białą duszę. Zastanawiał się nad swym postępowaniem kierując się sprawiedliwością. Po powrocie w rodzinne strony został władcą krainy pod protektoratem angielskim położonej nad Jeziorem Rudolfa. Za pomocą misjonarzy zaprowadzał tam chrześcijaństwo. Wątek Henryka Lindego dotyczy postaci tego nietuzinkowego podróżnika. Szwajcar, syn kupca z Zurychu handlującego jedwabiem kształcił się na inżyniera, jednak pasjonowały go podróże, więc po odziedziczeniu fortuny wyprawił się do Egiptu. Dotarł między innymi do Chartumu i polował z Dangalami w Sudanie. Zajął się kartografią Afryki i był członkiem wielu towarzystw geograficznych. Ostatnią podróż zaczął w Zanzibarze. Dotarł do Wielkich Jezior, a następnie do gór Karamojo, dzięki ludziom ofiarowanym przez króla Ugandy. Tu uczestników wytrzebiła ospa, a następnie śpiączka. Podczas jednego z polowań był raniony przez dzika ndiri, a w pokiereszowaną nogę wdała się gangrena. Zmarł wkrótce po spotkaniu ze Stasiem, prosząc chłopca, by ochrzcił członków jego drużyny pozostających w 1 2
W pustyni i w puszczy – streszczenie Streszczenie Autorem powieści „W pustyni i w puszczy” jest Henryk Sienkiewicz nagrodzony w 1905 r. Nagrodą Nobla. Wydanie książkowe powieści ukazało się w 1911 r. Henryk Sienkiewicz jak nikt inny potrafił łączyć elementy historyczne z fikcją literacką. Akcja powieści rozpoczyna się w 1884 r. i w związku z tym trzeba podkreślić dwa ważne wydarzenia z tego okresu. Pierwsze z nich to przekopanie Kanału Sueskiego, a drugie – powstanie Mahdiego w Afryce. Kanał Sueski został przekopany w latach 1859-1869 i połączył Morze Śródziemne z Morzem Czerwonym. Dzięki niemu statki płynące z Europy do Indii nie muszą już opływać całej Afryki. Przykładowo statek z Londynu do Bombaju oszczędza 7,5 tys. km właśnie dzięki Kanałowi Sueskiemu. Przy jego budowie – bardzo trudnej jak na owe czasy – rzeczywiście pracowali polscy inżynierowie. W momencie rozpoczęcia powieści Egipt znajdował się pod kontrolą brytyjską. Na południu – w Sudanie (zależnym od Egiptu i Brytyjczyków) w 1881 r. wybucha powstanie Mahdiego. Jego przywódcą zostaje Muhammad Ahmad, który samowolnie ogłasza się Mahdim, co po arabsku oznacza mesjasza. Było to powstanie muzułmańskie skierowane przeciwko rządom egipsko-brytyjskim. W 1885 r. wojska Mahdiego zdobywają stolicę Sudanu – Chartum. W obronie Chartumu zginął brytyjski generał Charles Gordon. Akcja powieści rozpoczyna się w mieście Port Said położonym nad ujściem Kanału Sueskiego. Czternastoletni Staś Tarkowski rozmawia ze swoją przyjaciółką – ośmioletnią Nel Rawlinson. Rozmawiają o Mahdim i o Smainie, którego znali ich rodzice. Smain zaproponował rządowi egipskiemu, że weźmie pieniądze i uda się do Mahdiego celem wykupienia więzionych przez niego Europejczyków. Rząd egipski przystał na tę propozycję, jednak Smain okazał się zdrajcą – zawłaszczył pieniądze i przyłączył się do Mahdiego. Przez to rząd egipski zatrzymał Fatmę – żonę Smaina – w Port Saidzie i nie pozwolił jej oraz jej dzieciom opuszczać miasta. Fatma była cioteczną siostrą Mahdiego i za wszelką cenę chciała dołączyć do Smaina. Udała się więc do kierowników budowy Kanału Sueskiego – inżynierów Władysława Tarkowskiego i pana Rawlinsona – rodziców Stasia i Nel. Fatma prosiła by wstawili się oni w jej sprawie, gdy będą w Kairze. Odpowiedź rządu była odmowna. Fatma knuje więc spisek, aby jej kuzyni – Idrys i Gebhr – porwali dzieci inżynierów. W zamian za nie chciała uzyskać wolność. Inżynierowie zostali wezwani do Medinet i musieli wyjechać natychmiast. Trwał rok szkolny, więc dzieci dołączyły dopiero kilka dni później, gdy zaczęła się przerwa zimowa. Jadąc pociągiem Staś i Nel poznali dwóch Anglików – kapitana Glen’a i oficera Clary’ego, który był lekarzem i okazał się być dalekim krewnym Nel, która również była Angielką. Dotarli do Medinet i tam spędzili święta Bożego Narodzenia. Nel w prezencie otrzymała słodycze, lalkę oraz psa rasy mustiff, którego nazwano Saba, co oznacza „lew”. Staś otrzymał od ojca upragniony sztucer, czyli długą broń myśliwską. Dzieci były półsierotami, więc ich wychowaniem zajęli się ojcowie. Władysław Tarkowski walczył w Powstaniu Styczniowym w 1863 r., gdzie został ranny. Po upadku powstania został zesłany na Sybir, skąd zdołał uciec. W powieści poznajemy go jako starszego inżyniera pracującego w Kompanii Kanału Sueskiego. Jego syn Stań urodził się i całe życie spędził w Egipcie. Mówił biegle po polsku, angielsku, arabsku, francusku. Znał też język ki-swahili. Po zakończeniu świąt bohaterowie przez pięć dni zwiedzali pobliskie miasta i starożytne ruiny. Inżynierowie dokonywali w okolicy przeglądów kanału. Dzieci zostały pod opieką starej Murzynki – Dinah. Przy każdej nadarzającej się okazji ojcowie wracali do Medinet, aby spędzić czas z dziećmi. Pewnego razu wyjechali na dłużej. Po trzech dniach do dzieci przyjechał Chamis – wynajęty sługa, który twierdził, że ojcowie zmienili plany i jego zadaniem jest je przywieźć. Chamis zabiera Stasia, Nel i Dinah pociągiem z Medinet do Gharak. Tam dołączyli do nich kuzyni Fatmy, Idrys i Gebhr oraz dwóch Beduinów z wielbłądami. Razem szybko ruszyli w kierunku Pustyni Libijskiej. Zapadła noc. Wielbłądy dalej biegły nie zwalniając tempa, a Chamis o niczym nie informował Stasia. Wtedy stało się jasne, że zostali porwani. Tymczasem ojcowie, nie zastawszy dzieci w umówionym miejscu, słali telegramy i po pewnym czasie również poznali prawdę. Wysyłali informacyjne depesze do posterunków wojskowych i udali się w pościg za porywaczami. Arabowie uciekali z dziećmi na południe – do Chartumu, aby przekazać je Mahdiemu i Saminowi. Po drodze dotarł do nich Saba, który najprawdopodobniej podążał śladami wielbłądów. Porywacze postanowili nie zabijać psa. Całą podróż Staś troskliwie opiekował się Nel i obmyślał plan ucieczki. Pewnej nocy, gdy wszyscy spali w jaskini, Staś ukradł broń i naboje. Wykradając się na zewnątrz zobaczył Sabę, który głośnym szczekaniem zbudził porywaczy. Za karę chcieli mu obciąć dłoń i wychłostać, ale Nel i Saba stanęli w jego obronie. Mijały kolejne dni uciążliwej podróży, w trakcie której musieli przetrwać burzę piaskową. Beduini, którzy w celach zwiadowczych jechali daleko z przodu napotkali strażnika, który skuszony wysoką nagrodą, chciał uratować Stasia i Nel. Został jednak zabity. Odtąd karawana poruszała się tylko w nocy, gdyż zbyt wielu ludzi ich szukało. Jedyną osobą w karawanie, która potrafiła strzelać był Staś. Musiał jednak w jakiś sposób dostać się do broni. Ukradł więc niepostrzeżenie kilka naboi. Następnie w rozmowie z Idrysem zauważył, że na południu wszystkim grozi niebezpieczeństwo ze strony hord rozbójników, więc ważne żeby Idrys nauczył się strzelać. Idrys przyznał mu rację i mieli ćwiczyć na nie nabitej broni. Staś skorzystał ze sposobności i naładował broń. Już chciał zastrzelić Idrysa, gdy nagle przyjechało dwudziestu jeźdźców, którzy ogłosili, że Chartum został zdobyty przez Mahdiego, a generał Gordon nie żyje. Staś stracił nadzieję na wolność. W końcu dotarli do Chartumu i spotkali się z Mahdim, który spytał czy dzieci przejdą na islam. Staś odważnie odmówił podkreślając, że jest chrześcijaninem. Swą odwagą zawstydził Mahdiego, gdyż wszystkim wiadome było, że takie nieposłuszeństwo karane jest śmiercią. Mahdi zdecydował, że Europejczycy pojadą do Smaina – do Faszody – co było faktycznie wyrokiem śmierci, gdyż takiej podróży nikt by nie przeżył. Wyruszyli w podróż, w trakcie której z wycieńczenia zmarła opiekunka Nel – Dinah. Po sześciu dniach dotarli do Faszody, lecz miasto było spalone, a Smain przebywał gdzieś w dżungli. Zostawili kompletnie wycieńczone wielbłądy i tym razem konno ruszyli do puszczy, celem odnalezienia Smaina – męża Fatmy. W podróży towarzyszyli im czarnoskórzy niewolnicy – Kali oraz Mea. Gdy przechodzili przez wąwóz napotkali lwa. Gebhr w trwodze chciał rzucić mu na pożarcie Murzynów i dzieci. Staś namówił go by dał mu broń i sam zastrzelił lwa. Porywacze krzyczeli z radości, lecz Staś zdał sobie sprawę, że już nie będzie miał lepszej okazji. Podniósł broń i zastrzelił czterech porywaczy. Staś i Nel postanowili jechać w kierunku Abisynii, gdzie żyli chrześcijanie. Nadeszły jednak wiosenne ulewy i Staś postanowił zatrzymać się i przeczekać przez okres ok. miesiąca. Zamieszkali wewnątrz wielkiego baobabu, który nazwano Krakowem. W pobliskim wąwozie znaleźli uwięzionego i wycieńczonego słonia. Codziennie go dokarmiali i dali mu na imię King. Mijały dni i Nel zachorowała na febrę przenoszoną przez komary. Ledwie przeżyła pierwszy atak choroby, a Stasiowi skończył się zapas chininy. Sytuacja była beznadziejna, lecz nagle Kali zauważył w oddali dym. Staś wiedział, że mogą to być ludzie Smaina, lecz nie miał wyboru i ruszył w nadziei, że dostanie lekarstwo na febrę (febra to dawna nazwa malarii). Dotarł na miejsce i zobaczył umierającego już podróżnika Henryka Linde. Obok leżeli jego czarnoskórzy pomocnicy, którzy zapadli w śmiertelną odmianę śpiączki. Linde dał chłopcu konia, zapasy żywności i dwa słoiki proszków chininy. Następnego dnia podróżnik zmarł, a Staś i Kali złożyli jego ciało w jaskini. Wrócili do Krakowa i postanowili ruszyć w dalszą podróż. Wcześniej wysadzili skałę w wąwozie i uwolnili Kinga. Po drodze napotykali wioski dzikich. Mijali góry i wąwozy. Pewnego dnia dziki kot, zwany przez Kalego wobo, chciał zjeść Nel, lecz Staś go unieszkodliwił. Dotarli do rodzinnej wioski Kalego, który pochodził z rodu Wa-hima. Tam toczyła się wojna z rodem Samburu. Kali zebrał około trzystu wojowników i dzięki pomysłowości Stasia wygrali bitwę pod górą Boko. Jako że w bitwie zginął król Fumba, nowym władcą został jego syn – Kali. Przez kolejnych kilka tygodni trwały żmudne przygotowania od wyprawy na wschód – w stronę oceanu. Karawana była ogromna, gdyż oprócz Stasia, Nel, Kalego i Mei liczyła dwustu wojowników oraz kilkadziesiąt kobiet. Wiele dni podróży przez gorącą pustynię osłabiło morale podróżnych. Staś zarządzał kończącymi się zapasami wody. Karawanę opuszczało coraz więcej ludzi. Konie padały z wycieńczenia. Staś nie pił wody od trzech dni, a jej ostatki dał Nel. W trakcie nocy wszyscy leżeli i czekali na pewną śmierć. Ostatkiem sił Staś wystrzelił racę. Dostrzegli ją Anglicy, kapitan Glen i doktor Clarge, którzy przynieśli ratunek. Nieopodal znajdował się bowiem ich obóz. Byli uratowani. Razem z Anglikami ruszyli do Mombassy, gdzie spotkali się z ojcami. Wiele lat później Staś i Nel pobrali się i zamieszkali na stałe w Polsce.
Odpowiedzi iva. odpowiedział(a) o 20:24 Henryk Sienkiewicz opisał w powieści piękno Afryki. Przyroda tego kontynentu i zwyczaje jego mieszkańców są dla nas egzotyczne. W pierwszej części jest to Pustynia Libijska. Autor opisuje samą pustynię jako niezmierzony obszaru piasku: „Wjechali teraz na wysoką płaszczyznę, na której wiatr pomarszczył piasek i z której widać było na obie strony ogromną przestrzeń pustyni”.Druga część powieści ma miejsce w afrykańskim buszu (busz - bardzo gęsty las podzwrotnikowy). Tu dzieci poznają afrykańskie pory roku: suchą i deszczową (massika) i pory dnia. Doświadczają skwaru „białej godziny” - afrykańskiego południa, kiedy ludzie i zwierzęta ukrywają się w cieniu. Oswajają się z oszałamiającym przepychem i bogactwem powieści rozgrywa się na kontynencie afrykańskim. Rozpoczyna się w mieście Port Said w państwie Egipt. Następnie dzieci podróżują wzdłuż Nilu do miasta Medinet (El-Medine) położonego w egipskiej prowincji El-Fajum. Po drodze mijają Izmaił i Kair, widzą też jezioro Timsah i rzekę Wadi-Toumilat. Miasto Medinet otoczone jest wzgórzami Pustyni Libijskiej. Mieszkając w nim, dzieci zwiedzają starożytne miasto Krokodilopolis, oglądają też piramidę Hanara i jezioro Karoun. Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
XXIII. Wielkie wypadki poprzedniego dnia i wrażenia nocne tak wymęczyły Stasia i Nel, że, gdy wreszcie zmorzył ich sen, zasnęli oboje kamiennym snem i dziewczynka dopiero koło południa ukazała się przed namiotem. Staś zerwał się nieco wcześniej z wojłoku, rozciągniętego blizko ogniska, i w oczekiwaniu na towarzyszkę kazał Kalemu zająć się śniadaniem, które, ze względu na późną godzinę, miało być zarazem obiadem. Jasne światło dnia rozpędziło nocne strachy; oboje zbudzili się, nietylko wypoczęci, ale i pokrzepieni na duchu. Nel wyglądała lepiej i czuła się silniejsza, że zaś oboje chcieli odjechać jak najdalej od miejsca, w którem leżeli postrzelani Sudańczycy, więc zaraz po posiłku siedli na koń i ruszyli przed siebie. O tej porze dnia wszyscy podróżnicy po Afryce zatrzymują się na południowy wypoczynek i nawet karawany, złożone z Murzynów, chronią się pod cień wielkich drzew, są to bowiem tak zwane białe godziny, — godziny upału i milczenia, podczas których słońce praży niemiłosiernie i, spoglądając z wysoka, zdaje się szukać kogoby zabić. Wszelki zwierz zaszywa się wówczas w największe gąszcze, ustaje śpiew ptaków, ustaje brzęczenie owadów i cała natura zapada w ciszę, przytaja się, jakby chcąc uchronić się przed okiem złego bóstwa. Lecz oni jechali wąwozem, w którym jedna ze ścian rzucała głęboki cień, więc mogli posuwać się naprzód, nie narażając się na spiekę. Staś nie chciał opuszczać wąwozu, naprzód dlatego, że na górze mogli być dostrzeżeni zdala przez oddziały Smaina, a powtóre, że łatwiej w nim było znaleźć w rozpadlinach skalnych wodę, która w miejscach odkrytych wsiąkała w ziemię, lub zmieniała się, pod wpływem promieni słonecznych, w parę. Droga ciągle, lubo nieznacznie, szła w górę. Na ścianach skalnych widać było miejscami żółte złogi siarki. Woda w szczelinach przejęta była także jej zapachem, co obojgu dzieciom przypominało w niemiły sposób Omdurman i mahdystów, którzy namaszczali głowy tłuszczem, ugniecionym z proszkiem siarczanym. W innych natomiast miejscach czuć było koty piżmowe, a tam, gdzie z wysokich wiszarów spadały aż na dół wąwozu przepyszne kaskady lianów, rozchodziła się upajająca woń wanilii. Mali wędrowcy chętnie zatrzymywali się w cieniu tych kotar, haftowanych kwieciem purpurowem i lila, które wraz z liśćmi dostarczało pokarmu dla koni. Zwierząt nie było widać, tylko gdzieniegdzie na zrębach skał siedziały w kucki małpy, podobne na tle nieba do takich fantastycznych bożyszcz pogańskich, jakie w Indyach zdobią krawędzie świątyń. Wielkie grzywiaste samce pokazywały Sabie zęby, lub wyciągały w trąbkę paszczę na znak zdumienia i gniewu, podskakując jednocześnie, mrugając oczyma i drapiąc się po bokach. Ale Saba, przyzwyczajony już do ich ciągłego widoku, niewiele zwracał na te groźby uwagi. Jechali raźnie. Radość z odzyskanej wolności spędziła z piersi Stasia tę zmorę, która dławiła go w nocy. Głowę miał obecnie zajętą tylko myślą, co dalej czynić, jak wyprowadzić Nel i siebie z okolic, w których groziła im ponowna niewola u derwiszów, jak radzić sobie podczas długiej podróży przez puszcze, by nie umrzeć z głodu i pragnienia i nakoniec dokąd iść? Wiedział jeszcze od Hatima, że z Faszody w prostej linii do granicy abisyńskiej niema więcej, niż pięć dni drogi, i wyrachował, że wyniesie to około stu mil angielskich. Owóż od wyjazdu ich z Faszody upłynęło blizko dwa tygodnie, jasną więc było rzeczą że nie szli tą najkrótszą drogą, lecz w poszukiwaniu Smaina musieli skręcić znacznie na południe. Przypomniał sobie, że w szóstym dniu podróży przebyli rzekę, która nie była Nilem, a potem, zanim kraj zaczął się wznosić, przejeżdżali koło jakichś dużych błot. W szkole, w Port-Saidzie, uczono bardzo dokładnie geografii Afryki, i Stasiowi została w pamięci nazwa Ballor, oznaczająca rozlewiska mało znanej rzeki Sobat, wpadającej do Nilu. Nie był wprawdzie pewny, czy pominęli te właśnie rozlewiska, ale przypuszczał, że tak było. Przyszło mu do głowy, że i Smain, chcąc nałapać niewolników, nie mógł ich szukać wprost na wschód od Faszody, gdyż kraj był tam już całkowicie wyludniony przez derwiszów i ospę, lecz musiał iść ku południowi, w okolice dotychczas przez wyprawy nie nawiedzane. Staś wywnioskował z tego, że idą śladami Smaina — i ta myśl przestraszyła go w pierwszej chwili. Począł więc zastanawiać się, czy nie należy porzucić wąwozu, który skręcał coraz wyraźniej na południe, i iść wprost na wschód. Lecz po chwili rozwagi zaniechał tego zamiaru. Owszem, ciągnąć w trop za bandą Smaina na odległość dwóch lub trzech dni, wydało mu się najbezpieczniej, gdyż było zupełnie nieprawdopodobne, by Smain wracał z towarem ludzkim tą samą kołującą drogą, zamiast skierować się wprost do Nilu. Staś zrozumiał też, że do Abisynii można się było przedostać tylko od strony południowej, w której kraj ten styka się z dziką puszczą, nie zaś od granicy zachodniej, pilnie strzeżonej przez derwiszów. I wskutek tych myśli postanowił zapuścić się jak najdalej w stronę południową. Można tam było wprawdzie natknąć się na Murzynów, bądź zbiegłych z nad brzegów Białego Nilu, bądź miejscowych. Ale, z dwojga złego, Staś wolał mieć do czynienia z czarnymi, niż z mahdystami. Liczył przytem i na to, że, na wypadek spotkania zbiegów, lub osad miejscowych, Kali i Mea mogą mu być pomocni. Na młodą Murzynkę dość było spojrzeć, by odgadnąć, że należy do plemienia Dinka lub Szylluk, miała bowiem niezmiernie długie i cienkie nogi, jakiemi odznaczają się oba te szczepy, zamieszkujące pobrzeża Nilu i brodzące, na podobieństwo żórawi lub bocianów, po jego rozlewiskach. Kali natomiast, lubo pod ręką Gebhra stał się podobny do kościotrupa, miał zupełnie inną postać. Był krępy i mocno zbudowany; ramiona miał silne, a stopy, w porównaniu ze stopami Mei, stosunkowo małe. Ponieważ nie mówił prawie wcale po arabsku, a źle językiem ki-swahili, którym można rozmówić się prawie w całej Afryce i którego Staś wyuczył się jako tako od Zanzybarytów, pracujących przy kanale, widoczne więc było, że pochodził z jakichś odległych stron. Staś postanowił wybadać go, z jakich. — Kali, jak się zowie twój naród? — zapytał. — Wa-hima — odpowiedział młody Murzyn. — Czy to jest duży naród? — Wielki, który wojuje ze złymi Samburu i zabiera im bydło. — A gdzie leży twoja wieś? — Daleko! daleko!… Kali nie wie, gdzie. — Czy w takim kraju, jak ten? — Nie. Tam jest wielka woda i góry. — Jak nazywacie tę wodę? — Nazywamy ją: Ciemna Woda. Staś pomyślał, że chłopiec może pochodzić z okolic Albert-Nyanza, które były dotychczas w rękach Emina paszy, więc, chcąc to sprawdzić, pytał dalej: — Czy nie mieszka tam biały naczelnik, który ma czarne dymiące łodzie i wojsko? — Nie. Starzy ludzie mówić u nas, że widzieli białych ludzi (tu Kali rozstawił palce) raz, dwa, trzy!… Tak. Było trzech w długich białych sukniach. Szukali kłów… Kali ich nie widział, bo nie był jeszcze na świecie, ale ojciec Kalego przyjmować ich i dać im dużo kłów. — Czem jest twój ojciec? — Królem Wa-hima. Stasiowi pochlebiło to trochę, że ma za sługę królewicza. — Czy chciałbyś zobaczyć ojca? — Kali chcieć zobaczyć matkę. — A cobyś zrobił, gdybyśmy spotkali Wa-hima, i coby oni uczynili? — Wa-hima paść na twarz przed Kalim. — Więc zaprowadź nas do nich, to wówczas ty zostaniesz z nimi i będziesz panował po ojcu, a my pójdziemy dalej, aż do morza. — Kali do nich nie trafić i nie zostać, bo Kali kocha Pana Wielkiego i córkę księżyca. Staś zwrócił się wesoło do towarzyszki i rzekł: — Nel, zostałaś córką księżyca! Lecz, spojrzawszy na nią, posmutniał nagle, przyszło mu bowiem na myśl, że zbiedzona dziewczynka wygląda ze swoją bladą i przezroczystą twarzyczką istotnie więcej na księżycową, niż na ziemską istotę. Młody Murzyn zamilkł na chwilę, poczem powtórzył: — Kali kochać Bwana Kubwa, bo Bwana Kubwa nie zabić Kalego, tylko Gebhra, a Kalemu dać dużo jeść. I począł gładzić się po piersiach, powtarzając z widoczną rozkoszą: — Mnóstwo mięsa, mnóstwo mięsa! Staś chciał jeszcze dowiedzieć się, jakim sposobem chłopiec dostał się w niewolę do derwiszów, ale pokazało się, że od czasu, gdy pewnej nocy złapano go przy dołach, wykopanych na zebry, przechodził przez tyle rąk, że z odpowiedzi jego nie było można wcale wywnioskować, przez jakie kraje i którędy prowadzono go aż do Faszody. Zastanowiło Stasia to tylko, co mówił o »ciemnej wodzie«, gdyby bowiem pochodził z okolic Albert-Nyanza, Albert-Edward-Nyanza, albo Wiktorya-Nyanza, przy którem leżały państwa Unyoro i Uganda, byłby niewątpliwie słyszał coś o Eminie paszy, o jego wojskach i o parowcach, które wzbudzały podziw i strach w Murzynach. Tanganayka była zbyt odległa, pozostało zatem tylko przypuszczenie, że naród Kalego ma swe siedziby gdzieś bliżej. Z tego powodu spotkanie się z ludźmi Wa-hima nie było całkiem niepodobne. Po kilku godzinach jazdy słońce poczęło się zniżać. Upał zmniejszył się znacznie. Trafili na szeroką dolinę, w której była woda i rosło kilkanaście dzikich fig[1], więc zatrzymali się, by dać wytchnienie koniom i pokrzepić się zapasami. Ponieważ ściany skaliste były w tem miejscu niższe, Staś rozkazał Kalemu, by wydostał się na górę i zobaczył, czy w okolicy nie widać jakich dymów. Kali spełnił rozkaz i w mgnieniu oka znalazł się na krawędzi skał. Rozejrzawszy się dobrze na wszystkie strony, zsunął się po grubej łodydze lianu i oświadczył, że dymu niema, ale jest »nyama«. Łatwo się było domyślić, że mówi nie o pentarkach, lecz o grubszej jakiejś zwierzynie; ukazawszy bowiem na strzelbę Stasia, przyłożył następnie palce do głowy na znak, że jest to zwierzyna rogata. Staś wydrapał się z kolei na górę i, wychyliwszy ostrożnie głowę ponad krawędź, począł patrzeć przed siebie. Nic nie zasłaniało mu widoku w dal, gdyż dawna wysoka dżungla była spalona, a nowa, która puściła się już ze sczerniałej ziemi, miała zaledwie kilka cali wysokości. Jak okiem sięgnąć, widać było rzadko rosnące wielkie drzewa, z osmalonymi przez ogień pniami. Pod cieniem jednego z nich pasło się stadko antylop gnu[2], podobnych z kształtów ciała do koni, a z głów do bawołów. Słońce, przedzierając się przez liście baobabu, rzucało drgające świetliste plamy na ich brunatne grzbiety. Było ich dziewięć sztuk. Odległość wynosiła nie więcej, jak sto kroków, ale wiatr wiał od zwierząt ku wąwozowi, pasły się więc spokojnie, nie podejrzewając niebezpieczeństwa. Staś, chcąc zaopatrzyć karawanę w mięso, strzelił do najbliżej stojącej sztuki, która runęła, jak piorunem rażona, na ziemię. Reszta stada pierzchła, a wraz z nią i wielki bawół, którego nie dostrzegli poprzednio, gdyż leżał ukryty za kamieniem. Chłopiec, nie z potrzeby, ale przez żyłkę myśliwską, upatrzywszy chwilę, w której zwierz zwrócił się nieco bokiem, posłał i za nim kulę. Bawół zachwiał się silnie po strzale, pociągnął zadem, ale pobiegł dalej i, nim Staś zdążył zmienić naboje, znikł w nierównościach gruntu. Zanim dym się rozwiał, Kali siedział już na antylopie i rozcinał jej brzuch nożem Gebhra. Staś podszedł ku niemu, chcąc się bliżej zwierzęciu przypatrzyć — i wielkie było jego zdziwienie, gdy po chwili młody Murzyn podał mu zakrwawionemi rękoma dymiącą jeszcze wątrobę antylopy. — Dlaczego mi to dajesz? — zapytał. — Msuri, msuri! Bwana Kubwa jeść zaraz. — Zjedz-że sam! — odpowiedział Staś, oburzony propozycyą. Kali nie dał sobie tego dwa razy powtarzać, lecz natychmiast począł rwać zębami wątrobę i łykać z chciwością surowe kawały, a widząc, że Staś patrzy na niego z obrzydzeniem, nie przestawał między jednym a drugim łykiem powtarzać: »Msuri! msuri!« Zjadł w ten sposób przeszło pół wątroby, poczem zabrał się do oprawiania antylopy. Czynił to nadzwyczaj szybko i umiejętnie, tak, że niebawem skóra była zdjęta i udziec oddzielony od grzbietu. Wówczas Staś, zdziwiony nieco, że Saba nie znalazł się przy tej robocie, gwizdnął na niego, by zaprosić go na walną ucztę z przednich części zwierzęcia. Lecz Saba nie pojawił się wcale, natomiast schylony nad antylopą Kali podniósł głowę i rzekł: — Wielki pies polecieć za bawołem. — Widziałeś? — zapytał Staś. — Kali widzieć. To rzekłszy, założył na głowę polędwicę antylopy, a dwa udźce na ramiona i ruszył do wąwozu. Staś gwizdnął jeszcze kilka razy i czekał, ale, widząc, że czyni to napróżno, poszedł za nim. W wąwozie Mea zajęta już była ścinaniem cierni na zeribę, Nel zaś, skubiąc swymi małymi paluszkami ostatnią pentarkę, zapytała: — Czy to na Sabę gwizdałeś? on poleciał za wami. — Poleciał za bawołem, którego postrzeliłem i jestem bardzo niespokojny — odpowiedział Staś. — To są zwierzęta ogromnie zawzięte, a tak silne, że lew nawet boi się na nie napadać. Z Sabą może być źle, jeśli rozpocznie walkę z takim przeciwnikiem. Usłyszawszy to, Nel zaniepokoiła się bardzo i oświadczyła, że nie pójdzie spać, póki Saba nie wróci. Staś, widząc jej zmartwienie, zły był na siebie, że nie zataił przed nią niebezpieczeństwa, i począł ją pocieszać. — Poszedłbym za nimi ze strzelbą, — mówił — ale muszą już być bardzo daleko, a wkrótce zapadnie noc i ślady staną się niewidzialne. Bawół jest mocno strzelony i mam nadzieję, że padnie. W każdym razie osłabi go utrata krwi i jeśli nawet rzuci się na Sabę, to Saba potrafi uciec… Tak! Wróci może dopiero w nocy, ale wróci napewno. I, mówiąc to, sam nie bardzo wierzył we własne słowa, pamiętał bowiem, co czytywał o niesłychanej mściwości afrykańskiego bawołu, który, nawet ciężko ranny, obiega kołem i zasadza się przy ścieżce, którą idzie myśliwy, a potem atakuje niespodzianie, porywa go na rogi i wyrzuca w górę. Z Sabą mogło się łatwo wydarzyć coś podobnego, nie mówiąc o innych niebezpieczeństwach, które groziły mu w powrotnej drodze — w nocy. Jakoż niebawem noc zapadła. Kali i Mea urządzili zeribę, rozpalili ogień i zajęli się wieczerzą — Saba nie wracał. Nel strapiona była coraz więcej i wkońcu zaczęła płakać. Staś zmusił ją nieledwie, żeby się położyła, obiecując, że będzie czekał na Sabę, a jak tylko się rozwidni, pójdzie sam go szukać i przyprowadzi. Nel poszła wprawdzie pod namiot, ale co chwila wychylała główkę z pod jego skrzydeł, pytając, czy pies nie wrócił. Sen zmorzył ją dopiero po północy, gdy Mea wyszła, by zastąpić Kalego, który czuwał nad ogniem. — Czemu córka księżyca płakać? — zapytał Stasia młody Murzyn, gdy obaj pokładli się do snu na czaprakach. — Kali tego nie chce. — Żal jej Saby, którego bawół pewno zabił. — A może nie zabił — odrzekł czarny chłopak. Poczem umilkli i Staś zasnął głęboko. Było jednak jeszcze ciemno, gdy się obudził, albowiem począł mu dokuczać chłód. Ogień przygasł. Mea, która miała go pilnować, zdrzemnęła się i od pewnego czasu przestała dorzucać chróstu na węgle. Wojłok, na którym spał Kali, był pusty. Staś sam dorzucił paliwa, poczem trącił Murzynkę i spytał: — Gdzie jest Kali? Chwilę patrzyła na niego nieprzytomnie, poczem, roztrzeźwiwszy się należycie, rzekła: — Kali wziął miecz Gebhra i poszedł za zeribę. Myślałam, że chce naciąć więcej chróstu, ale on wcale nie wrócił. — Dawno wyszedł? — Dawno. Staś czekał przez pewien czas, ale gdy Murzyna nie było długo widać, mimowoli zadał sobie pytanie. — Uciekł? I serce ścisnęło mu się przykrem uczuciem, jakie budzi zawsze niewdzięczność ludzka. Przecie on ujmował się za tym Kalim i bronił go wówczas, gdy Gebhr znęcał się nad nim po całych dniach, a następnie ocalił mu życie. Nel była zawsze dla niego dobra i płakała nad jego niedolą, a oboje obchodzili się z nim jak najlepiej. On zaś uciekł! Sam przecie mówił, że nie wie, w której stronie leżą osady Wa-hima, i że nie zdołałby do nich trafić, a jednak uciekł! Stasiowi znów przypomniały się podróże afrykańskie w Port-Saidzie i opowiadania podróżników o głupocie Murzynów, którzy porzucają ładunki i uciekają nawet wówczas, gdy ucieczka grozi im niechybną śmiercią. Oczywiście, że i Kali, mając za całą broń tylko sudański miecz Gebhra, musi umrzeć z głodu, lub, o ile nie wpadnie w ponowną niewolę u derwiszów — stać się łupem dzikich zwierząt. — Ach! Niewdzięcznik i głupiec! Staś począł następnie rozmyślać i nad tem, o ile podróż bez Kalego będzie trudniejsza dla nich i kłopotliwsza, a praca cięższa. Poić konie i pętać na noc, rozpinać namiot, budować zeribę, pilnować w czasie drogi, by nie poginęły zapasy i juk z rzeczami, obdzierać i dzielić zabitą zwierzynę — wszystko to, w braku młodego Murzyna, miało teraz spaść na niego, a on przyznawał w duchu, że o niektórych czynnościach, naprzykład o obdzieraniu ze skóry zwierzyny, nie ma najmniejszego pojęcia. — Ha! trudno — rzekł sobie — trzeba! Tymczasem słońce wysunęło się z za widnokręgu i — jak zawsze bywa pod zwrotnikami — dzień zrobił się w jednej chwili. Nieco później woda do mycia, którą Mea przygotowała na noc dla panienki, poczęła chlupać pod namiotem, co znaczyło, że Nel wstała i ubiera się. Jakoż wkrótce ukazała się, ubrana już, ale z grzebieniem w ręku i z nastroszoną jeszcze czuprynką. — A Saba? — zapytała. — Niema go dotąd. Usta dziewczynki poczęły zaraz drgać. — Może jeszcze wróci — rzekł Staś. — Pamiętasz, że na pustyni nie bywało go czasem po dwa dni, a potem zawsze nas doganiał. — Mówiłeś, że pójdziesz go poszukać?… — Nie mogę. — Dlaczego, Stasiu? — Bo nie mogę zostawić cię tylko z Meą w wąwozie. — A Kali? — Kalego niema. I zamilkł, nie wiedząc sam, czy ma jej powiedzieć całą prawdę; ale ponieważ rzecz nie mogła się ukryć, więc pomyślał, że lepiej jest wyjawić ją odrazu. — Kali zabrał miecz Gebhra — rzekł — i w nocy poszedł, niewiadomo dokąd. Kto wie, czy nie uciekł. Murzyni często tak robią, nawet na własną zgubę. Żal mi go… Ale może jeszcze zrozumie, że głupstwo zrobił i… Dalsze słowa przerwało mu radosne szczekanie Saby, które napełniło cały wąwóz. Nel rzuciła grzebień na ziemię i chciała biedz na spotkanie — wstrzymały ją jednak ciernie zeriby. Staś począł je co prędzej rozrzucać, zanim wszelako otworzył przejście, naprzód zjawił się Saba, a za nim Kali, tak świecący i mokry od rosy, jakby po największym deszczu. Radość ogromna ogarnęła oboje dzieci i gdy Kali, nie mogąc złapać tchu ze zmęczenia, znalazł się za płotem zeriby, Nel zarzuciła mu swoje białe rączki na czarną szyję i uściskała go z całej siły. A on rzekł: — Kali nie chce widzieć »Bibi« płakać, więc Kali znaleźć psa. — Dobry Kali! — odpowiedział Staś, klepiąc go po ramieniu. — A nie bałeś się spotkać w nocy lwa, albo pantery? — Kali bać się, ale Kali pójść — odpowiedział chłopak. Słowa te zjednały mu jeszcze bardziej serca dzieci. Staś na prośby Nel wydobył z jednego toboła sznurek szklannych paciorków, w które przy wyjeździe z Omdurmanu zaopatrzył ich Grek Kaliopuli, i przyozdobił nim wspaniale szyję Kalego, ów zaś, uszczęśliwiony z podarku, spojrzał zaraz z wielką dumą na Meę i rzekł: — Mea nie mieć paciorków, a Kali mieć, bo Kali jest »wielki świat«. W ten sposób zostało nagrodzone poświęcenie czarnego chłopca. Saba natomiast otrzymał ostrą burę, z której po raz wtóry od czasu służby u Nel dowiedział się, że jest zupełnie brzydki, i że jeśli jeszcze raz zrobi coś podobnego, to będzie prowadzony na sznurku, jak małe szczenię. On słuchał tego, kiwając w dość dwuznaczny sposób ogonem, Nel jednak twierdziła, iż widać mu było z oczu, że się wstydzi, i że z pewnością się zaczerwienił, czego nie można było zobaczyć tylko dlatego, że ma paszczę pokrytą sierścią. Potem nastąpiło śniadanie, złożone z wybornych dzikich fig i z cąbra gnu, a podczas śniadania Kali opowiadał swe przygody, Staś zaś tłumaczył je nie rozumiejącej języka ki-swahili Nel na angielski. Bawół, jak się pokazało, uciekł daleko. Kalemu trudno było znaleźć ślad, ponieważ noc była bezksiężycowa. Na szczęście dwa dni przedtem padał deszcz i ziemia nie była zbyt twarda, skutkiem czego racice ciężkiego zwierzęcia wybijały w niej zagłębienia. Kali szukał ich za pomocą palców u nóg i szedł długo. Bawół padł wreszcie i musiał paść nieżywy, gdyż nie było żadnych śladów walki między nim a Sabą. Gdy Kali ich znalazł, Saba zżarł już był większą część przedniej łopatki bawołu, ale, choć więcej już jeść nie mógł, nie pozwalał jednak zbliżyć się do mięsa dwom hyenom i kilkunastu szakalom, które stały naokół, czekając, aż silniejszy drapieżnik ukończy ucztę i odejdzie. Chłopiec skarżył się, że pies warczał także i na niego, ale on wówczas zagroził mu gniewem Pana Wielkiego i »Bibi«, poczem wziął go za obrożę i odciągnął od bawołu, a puścił dopiero w wąwozie. Na tem skończyło się opowiadanie nocnych przygód Kalego, poczem wszyscy w dobrych humorach siedli na konie i pojechali dalej. Jedna tylko długonoga Mea, lubo cicha i pokorna, spoglądała z zazdrością na naszyjnik młodego Murzyna i na obrożę Saby i myślała ze smutkiem w duszy: — Oni obaj są »wielki świat«, a ja mam tylko mosiężną obrączkę na jednej nodze.
w pustyni iw puszczy wędrówka przez afrykę